- Sakura ! Przydaj się do czegoś
i pomóż mi ! – tego typu zdania, słyszałam nawet ze sto razy dziennie i tyle
samo razy je ignorowałam. Przez te cztery lata zdążyłam się już do tego przyzwyczaić,
choć nie raz miałam ochotę przyłożyć gościowi prosto w nos. W sumie, raz nawet
to zrobiłam. Oczywiście poniosłam konsekwencje swego czynu, ale wtedy facet
naprawdę zasłużył. Przegiął na całej linii, wykorzystując nieobecność klientów.
Normalnie bym się powstrzymała ( chyba ), ale wtedy to wszystko tak samo wyszło
i nim się zorientowałam, facet leżał na podłodze, trzymając się za nos. Nieźle
wtedy na mnie wyzywał. Było, minęło. Staram się trzymać nerwy na wodzy. W
dzisiejszych czasach z pracą krucho, więc trzeba ją sobie szanować. Może kiedyś
uda mi się zmienić zajęcie ale jak na razie …
- Sakura ! – no tak.. znów czegoś
nie zrobiłam. Kiedy przyszłam do małego pokoju, w którym Oran miał zwyczaj
siedzieć, ujrzałam go z naburmuszoną a raczej wściekłą miną. Nie wiedziałam o
co chodzi. Oprócz niego, w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna osoba. Od
razu było widać, że facet ma pieniądze. Aż śmierdział drogą wodą kolońską a
jego ciuchy wyglądały tak, jakby zostały wycięte z tektury. Sztywne i doskonale
dopasowane.
- O co chodzi ? – zapytałam,
naprawdę nie wiedząc, co tym razem jest na rzeczy.
- To jest pan Osaku – przedstawił
go Oran. Przytaknęłam tylko i słuchałam dalej – Właśnie wniósł na Ciebie skargę
– dodał.
- Co proszę ?- zapytałam,
spoglądając to na mężczyznę w „kartonowym” garniturze, to na Orana.
- Podobno byłaś bardzo
nieuprzejma dla naszego gościa – dodał i od razu mi się przypomniało, o co
chodziło. Już otwierałam usta, aby coś powiedzieć w swojej obronie, gdy nagle
wyprzedził mnie elegancik.
- Powiedzmy, że okazała brak
kultury, za którą chciałbym zostać przeproszony – odparł na dziw spokojnie. Aż
się we mnie zagotowało. Niby ja byłam tą winną? No dobra, poniekąd ale to on
zaczął
a nie ja. Działałam w samoobronie.
a nie ja. Działałam w samoobronie.
- Sakura, wiesz co masz robić –
usłyszałam od Orana lodowaty ton.
- Nie zrobiłam niczego złego –
odparłam, zakładając ręce na klatkę piersiową.
- Żartujesz sobie ? Natychmiast
przeproś naszego gościa – zagrzmiał Oran
- Niby dlaczego ?
- Sakura …- głos mojego szefa
stawał się coraz bardziej złowieszczy. Nie zamierzałam odpuszczać.
- Nie sądzisz, że Twoja
pracownica jest nieokrzesana i krnąbrna ? Nie powinieneś ją tu trzymać. Jak
tylko zburzę te miejsce, nie pozwolę aby ktoś taki mógł pracować w mojej
restauracji.
- Zaraz, zaraz … Oran, co on mówi
?
- To nowy właściciel tego budynku
– usłyszałam. Wiadomość wcale mi się nie podobała. Pracuję
w tym sklepie od czterech lat a dwa piętra wyżej, zajmuję niewielkie mieszkanie
– Dlatego radzę Ci przeprosić tego pana, jeśli chcesz zachować pracę oraz dach
nad głową – Niech go ostryga uszczypnie. Nie miałam w naturze przepraszać za
coś, czego nie zrobiłam albo i zrobiłam ale w słusznej sprawie a ta taka właśnie była. Psia kość. Byłam wściekła. Chętnie
rozbiłabym mu na głowie najbliższą rzecz, która znalazła by się w moim
posiadaniu.
- Dam Wam trochę czasu. Znajcie
moje dobre serce. Wrócę do Was dwie godziny, licząc na to, iż usłyszę
odpowiednie słowa. Tym czasem, wybaczcie mi, ale mam ważne spotkanie – rzekł i
wyszedł. Opuszczając lokal, gapił się na mnie co najmniej tak, jakby chciał
pożreć na lunch. Gotowało się we mnie. Nie mówiąc nic, pobiegłam na górę,
oczywiście trzaskając drzwiami, jako oznaka mojego buntu oraz wściekłości. Nikt
nie będzie mi mówił, co i kiedy mam robić a już na pewno nie ten koleś. Padłam
na łóżko i zaczęłam krzyczeć ze złości w poduszkę, aby czasami nikt z klientów
mnie nie usłyszał, bo wtedy było by jeszcze gorzej.
Miałam dwie godziny na podjęcie
decyzji. Albo przeproszę mężczyznę, który przyszedł jakiś czas temu albo mogę
pakować manatki i szukać innego zajęcia. Byłam wściekła. Miałam ochotę rozerwać
tego faceta na strzępy. Nie zrobiłam nic złego a ten jak ni z gruchy ni z
pietruchy przychodzi z żądaniem przeprosin. Phi ! Prędzej połknę opakowanie
pinesek. Do czorta ! Jeśli jednak tego nie zrobię, będę mieszkała pod mostem.
Żadna z opcji mi się nie podoba. Za kwadrans ten buc wróci z wypisaną na twarzy
satysfakcją, że dopiął swego. Nie cierpię go ! Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się co mam zrobić, gdy
wreszcie mnie oświeciło. Koleś tak czy inaczej mnie zwolni, gdy zburzy ten
budynek wraz
z moim niewielkim pokojem na górze, więc nie mam nic do stracenia. Uśmiechnęłam
się pod nosem. Figa z nosem a nie przeprosiny. Robię to tylko wtedy, kiedy
zawinię a tym razem nic nie zrobiłam.
- Sakura ! - usłyszałam szefa,
jak woła mnie z dołu. Pewnie buc wrócił, czekając aż będę go błagała
o pozostawienie mnie w pracy. Zdziwi się, gdy mnie usłyszy. Z perfidnym
uśmieszkiem zwlokłam się z łóżka i drewnianymi schodami zeszłam na parter. Od razu go zauważyłam.
Poznałam ten czarny, długi płaszcz, którym zawsze szczelnie się okrywał. Nie
miałam zamiaru czekać aż mnie dostrzeże, więc przeszłam do ataku aby nie
przeszkodził mi w tym, co chcę powiedzieć.
- Nie zamierzam pana przepraszać.
Niczego złego nie zrobiłam. To raczej ja powinnam usłyszeć to słowo, za obelgi,
które zostały użyte dwie godziny temu pod moim adresem. Skoro i tak ten budynek
ma wkrótce przestać istnieć, to nie widzę potrzeb abym musiała się hamować.
- Sakura ! - staruszek próbował
mnie uciszyć. Ja miałam jednak odmienne zdanie na ten temat i nim zaczęłam kolejną wyliczankę, facet w ciemnym
płaszczu obrócił się a mi kopara opadła. To nie był on ! W tym momencie
chciałam się zapaść pod ziemię. Naskoczyłam na bogu ducha winnego mężczyznę.
- P.. Przepraszam, myślałam że
...
- Muszę przyznać, że masz
pracownicę z bardzo ciętym języczkiem - usłyszałam głos. Brzmiał młodziej niż
tego, który był tu wcześniej.
- Przepraszam Cię za nią -
staruszek kłaniał się tak nisko, że jeszcze trochę a z pewnością całowałby
podłogę.
- Nic się nie stało a Ty nie
powinieneś się schylać.
- To ja Was lepiej zostawię ... -
wtrąciłam i próbowałam czmychnąć na górę, kiedy usłyszałam :
- Zostań. Nie musisz uciekać -
rzekł - Przykro mi ale przychodzę z polecenia mojego brata ...
W sprawie budynku.
- Chyba się przesłyszałam. Nie
mów, że tamten koleś to Twoja rodzina ! - uniosłam się
- Przysłał mnie w wiadomej dla
Was sprawie.
- Jest tchórzem, skoro posyła tu
Ciebie - nie mogłam powstrzymać się od uszczypliwości.
- Sakura ! - znowu zostałam
upomniana - Co ja takiego robię ? Powiedziałam prawdę - zaparłam się o własne
racje.
- Pamiętaj, że tu chodzi też o
Twoją pracę - zagroził mi staruszek. Muszę przyznać, że miał rację. Niestety
moją wadą jest to, że nie tak łatwo można zamknąć mi usta i choć każdy bardzo
by się starał, przyniosło by to odwrotny skutek. Taka już jestem i nic na to
nie poradzę. Mówię co myślę i dobrze mi z tym, choć czasami myślę, że powinnam
ugryźć się w język ale na pewno nie w tym wypadku. Żaden bogaty koleś nie będzie
mi rozkazywał.
- Brat będzie czekał na odpowiedź
do jutra - usłyszałam nagle. Nie sądziłam, że da nam 24 h, skoro jeszcze
niedawno mówił o dwóch godzinach.
Przeklęło mi się pod nosem i gdybym mogła, rozbiłabym coś o podłogę.
- Dziękuję za informację.
- Wrócę jutro.
- Zatem do zobaczenia - staruszek
pożegnał się z przybyszem. Miał takie zrezygnowane spojrzenie. Fakt, że wiele
razy miałam ochotę dać mu kopniaka, za to jak na mnie wrzeszczał i ciągle miał
pretensje, ale dzięki niemu mam pracę i dach nad głową. Teraz przez jednego
burżuja może stracić to wszystko. Znów niecenzurowane słowa wypadły mi z ust,
gdy wybiegałam na ulicę, szukając przybysza. Niestety już go nie było. - Szybki
jest - stwierdziłam, rozglądając się na wszystkie możliwe strony. Nie pozostało
mi nic innego jak wyżycie się na biednym koszu i wrócenie z powrotem do środka.
- Dlaczego pozwalasz sprzedać ten
budynek ?! - uniosłam się trochę za bardzo, ale nie przejmowałam się tym. Byłam
taka wzburzona odkąd pojawił się ten pierwszy. W środku mnie hulało istne
tornado, które nie sięgnęło jeszcze zenitu.
- Jeszcze się nie zgodziłem a z
resztą, zmęczyła mnie ta robota. Mam ochotę na urlop i to dożywotni a jego
pieniądze mogą mi to zapewnić - odparł. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
Jeszcze przed chwilą mnie uciszał, mówiąc, że mu zależy a teraz ? Niech go gęś
kopnie ! Im mężczyzna robi się starszy tym chyba i głupszy. Nigdy ich nie
zrozumiem.
- Pomyślałeś co ze mną ?
Właściwie to po co mnie uciszałeś, skoro już podjąłeś decyzję.
- Myślałem, że przedstawi jakąś
ofertę - odpowiedział mi, ani na chwilę nie racząc mnie spojrzeniem. Takie
zachowanie najbardziej mnie wkurzało. To tak, jakby ktoś mówił do Ciebie przez
ścianę.
- Ofertę ?! Co masz na myśli ?
- Nie Twój interes - warknął jak
zły wilk - Nie masz nic do roboty ? Zaraz Ci mogę znaleźć zajęcie - znów
fuknął. Z nim to tak zawsze. Raz jest miły a za pięć sekund zamienia się w
bestię, gotową rozszarpać na strzępy Twoje ciało. Burknęłam coś pod nosem i
poszłam na piętro.
*******
- Dziadek się zgodził ?
- Powiedziałem mu, że przyjdę
jutro po odpowiedź.
- Mam nadzieję, że przyjmie naszą
ofertę i będę mógł zburzyć tą okropną dzielnicę.
- Jesteś pewny, co do tego
zamiaru ?
- Posłuchaj. Te tereny są warte
miliony. Idealnie pod zabudowę. Plany, które chcemy tam wykorzystać, mogą
przynieść nam wielkie zyski. Pójdziesz tam jutro i wszystkim się zajmiesz.
- Dobrze. Dam Ci znać, jak tylko
wrócę a teraz wracam do domu.
- Co tam u moich bratanków ?
- Wszystko w porządku. Sasuke za
trzy miesiące wraca ze Stanów a Itachi, kończy właśnie doktorat .
- Daj znać kiedy oboje będą w
domu
- Jasne - odpowiedziałem i
wyszedłem, kierując się w stronę domu.
Gdy wróciłem, nikogo nie
zastałem. Z synami to rzecz normalna, gdyż obecnie żadne z nich nie mieszka z
nami. Niedługo ma się to zmienić. Ich powrót zbiegnie się w tym samym czasie.
Sasuke wróci ze Stanów a Itachi zdobędzie upragniony doktorat. Nie mogę się
doczekać aż ich zobaczę. Nie wspominając o mojej żonie Mikoto, która na samą
myśl o tym dniu, dostaje bzika. Rozumiem ją. Kobiety tak mają, zwłaszcza jeśli
chodzi o swoje dzieci. Czasami jest na mnie zła, że nie podchodzę do tych spraw
tak jak ona, ale cóż... Jestem facetem. Nie mam zakodowanego genu tego typu co
ona, dlatego nigdy się z nią nie spieram, jeśli nasze rozmowy dojdą na ten
temat.
- Skoro nikogo nie ma, to mogę
zająć się przez chwilę sobą - stwierdziłem, udając się do ogrodu aby trochę
pomajsterkować. Nie lubię bezczynnego odpoczynku, dlatego znalazłem sobie
hobby. Oczywiście mój brat stwierdził, że marnuję niepotrzebnie czas i
powinienem zająć się czymś bardziej pożytecznym. Zastanawiam się, kiedy on
został takim pracoholikiem ? Kiedyś było inaczej. Pamiętam jak razem
żeglowaliśmy, jeździliśmy na tory wyścigowe. Mógłbym wymieniać w
nieskończoność. Chyba na starość ludzie się zmieniają. Mam nadzieję, że nigdy
nie stanę się tak uzależniony od pracy jak on. Nawet jego żona to zauważyła ale
za każdym razem gdy poruszała ten temat, kończyło się ich sprzeczką, więc
odpuściła. Zastanawiam się tylko jak długo wytrzyma w takich warunkach. Nie
zdziwił bym się, gdyby któregoś dnia po prostu go zostawiła i odeszła. Ciekawe
czy by zauważył ? Co ja wygaduje, oczywiście że tak. - Koniec gdybania, czas na
relaks po pracy - wypowiadając te słowa, wskoczyłem do basenu.
********
Czas mija bardzo szybko. Nie mogę
uwierzyć, że wracam już do kraju. Wydawało by się, że jeszcze wczoraj stałem na
lotnisku w Japonii oczekując na samolot do Stanów a dziś, również czekam ale
w drogę powrotną. Dobrze zrobiłem godząc się na ten wyjazd, nie tylko zdobyłem
doświadczenie ale również odpocząłem od zatłoczonej Japonii. Poznałem też sporo
znajomych, którzy wkręcili mnie
w ich kręgi i oczywiście wyniosłem z tego same korzyści. Ameryka bardzo
przypadła mi do gustu. Co prawda mieszka tu wielu ludzi ale mniej niż w moim
kraju, można wiele zwiedzić i nie tylko. Imprezy są tu na porządku dziennym,
puby, zwłaszcza nocami, nigdy nie są puste. Będzie mi tego brakować, jednak
zacząłem tęsknić za ciasnym Tokio oraz rodzinnym domem.
- Pasażerów lecących do Japonii
prosimy o zgłoszenie się do bramek kontrolnych - usłyszałem donośny głos
wychodzący z głośników. Podniosłem bagaż z podłogi, spoglądając ostatni raz na
widok Stanów Zjednoczonych. Po pokazaniu karty pokładowej, przeszedłem w stronę
samolotu i zająłem swoje miejsce. Na całe szczęście było usytuowane przy oknie.
Kilka chwil później wystartowaliśmy. Czekało mnie kilkanaście godzin w
powietrzu zanim znów poczuję ziemię pod stopami.
*******
Skończyłem studia doktoranckie,
otrzymałem odpowiedni tytuł. Mogę wracać do domu i do firmy. Stęskniłem się za
rodziną. Szmat czasu mnie nie było ale nie żałuję. Spełniłem swoje kolejne
marzenie. Teraz mogę zrobić sobie wakacje i odpocząć od nauki, książek,
stresujących sesji, sympozjum i wielu innych różnych rzeczy. Przyda mi się
odpoczynek, ale nie zamierzam znów gdzieś wyjeżdżać. Tym razem zostanę w domu,
wylegując się w ogrodowym hamaku, trzymając w ręku zimny napój z parasolką, nie
martwiąc się dosłownie niczym.
- Poproszę coś do picia
- Zaraz przyniosę
Gdy kelnerka wróciła z moim
napojem, zapłaciłem i opuściłem lokal, wchodząc od razu do samochodu.
Pozbawiony dachu, w czasie jazdy dodatkowo ochładzał moje zgrzane od upału
ciało. Zimna cola wywoływała dreszcze, co sprawiało mi jeszcze większą
przyjemność. Docisnąłem pedał gazu i przyspieszyłem. Byłem tylko ja, samochód i
autostrada. O tej porze ulice Tokio zawsze świeciły pustkami, co działało
akurat na moją korzyść. W takim tempie niebawem będę w domu. Już nie mogę się
doczekać.
******
Tamtego dnia padał silny deszcz,
zmywając wszystko co stało na jego drodze. Ogromne krople uderzały z wielką
siłą, tonąc w morzu powstałych już kałuż. Niebo pogrążone w żałobie zasłonięte
szarymi kolorami, nie przepuszczało ani grama promieni słonecznych, które mogły
by choć na chwilę przynieść trochę radości i ciepła. Na chodnikach tłoczyli się
ludzie z ogromnymi parasolami , chcąc jak najszczelniej ukryć się przed coraz
bardziej nasilającym się deszczem. Niestety nawet najlepsza osłona nie
skutkowała w ten dzień. Jeśli jakimś cudem było się suchym od pasa w górę , to
w dolnych partiach ciała istniała prawdziwa powódź. Kałuże rozmiarów średniego
jeziora rozlewały się wszędzie, gdzie tylko mogły. Wdzierały do każdego
najmniejszego zakamarku miasta , podtapiając je. Strasznie denerwowała mnie ta pogoda.
Hektolitry wody lały się na moją i tak już przemoczoną pelerynę, która rzecz
jasna miała być przeciwdeszczowa. W głowie niczym mantrę powtarzałam sobie, że
jeszcze tylko kilka godzin i wracam do domu ( jeśli tak można było go nazwać ).
Jeden pokój z małą łazienką
i kuchnią, w której mieściły się zaledwie dwie osoby. Jak mówią "ciasny ale
własny". Nie mogłam się doczekać aż skończę tą robotę. Sterczę tu od
bladego świtu, próbując coś zarobić. Nie miałam zbyt wielu klientów. Kto by
zatrzymywał się przy niewielkim straganie z kwiatami i narażał na większe
przemoczenie. Kilku staruszkom użaliło się nade mną i kupiło po jednym kwiatku
albo małym bukieciku. Pozostali przechodni mijali mnie jakbym w ogóle nie istniała.
Nie dziwię im się. Przecież przez takie strugi deszczu nie można zobaczyć
czegokolwiek.
- Jasny gwint ! Niech w końcu
przestanie padać ! - warknęłam wściekła na pogodę, która od rana rujnuje mi
dzień . Oczywiście moje prośby nie zostały wysłuchane. Pewnie utopiły się
gdzieś w tych strugach deszczu. Westchnęłam parę razy. Byłam cała mokra ,
trzęsłam się jak osika nie wspominając już o tym, co znajdowało się w moich
butach. Gdybym teraz do nich zajrzała z pewnością wylałby się cały ocean. Znów
westchnęłam. Spojrzałam na zegarek. Kolejny pech. Urządzenie skapitulowało, pozbawiając
mnie informacji o czasie. Na szczęście niedaleko znajdował się sklep z zegarami
, dzięki któremu mogłam dostrzec obecną godzinę - 17:00. Nareszcie. Czas zwijać
manatki i do domu. Zaczęłam zbierać wszystkie donice i układać na stojącym obok
mnie wózku. Przez trzydzieści minut dźwigałam i odstawiałam , ale to jeszcze
nie koniec. Musiałam wepchnąć cały ten ciężar do swojego hangaru, w którym trzymałam
to wszystko. Woda lała mi się za kołnierz. Byłem u kresu wytrzymałości ale nie
zamierzałam się poddawać. Złapałam
oburącz wielki wóz i cisnęłam nim do przodu. Ruszył. Powoli pchałam go w odpowiednim
kierunku, gdy nagle moje cacko przechyliło się na nieszczęsnym krawężniku.
Większość ładunku rąbnęło na ziemię, dokładając mi kolejnej roboty. Choć
obiecałam sobie, że więcej tego nie zrobię, musiałam przekląć pod nosem. Każdy
by się wkurzył w takiej sytuacji. Zatrzymałam pojazd i zaczęłam zbierać cały
ładunek. Czułam na sobie spojrzenia mijających mnie ludzi . Wtapiali we mnie spojrzenia
ale żadne z nich nie wyciągnął do mnie pomocnej ręki. Pff ! Kto by jej
potrzebował ?! Odkąd skończyłam osiem lat daję sobie radę sama. Od śmierci
matki, jestem zdana tylko na siebie i przyznam, że nawet dobrze mi z tym.
Podniosłam ostatni wazon i postawiłam na wózek. Przepchnęłam na drugą stronę
ulicy umiejscawiając go w starym składziku, zamykanym na trzy kłódki .
- Nareszcie koniec. Za chwilę
znajdę się w domu i zdejmę z siebie te przemoczone ubrania – rzekłam do siebie,
patrząc na swe odbicie w sklepowej witrynie. Naprawdę wyglądałam żałośnie. Nie
chcąc dłużej oglądać tego widoku, odwróciłam się na pięcie i czym prędzej
pobiegłam do siebie. Chciałam być już sucha, otulona ciepłym kocem, trzymając w
dłoni kubek gorącej herbaty a w drugiej ulubioną książkę.
Biegnąc do domu, przestałam już
zwracać uwagę na mój wygląd. Wiedziałam, że był beznadziejny
a przejmowanie się tym w czasie takiej pogody, nie miało najmniejszego sensu. Tak
bardzo zaabsorbował mnie powrót do domu, że nie zauważyłam czerwonego światła a
gdy wbiegłam na ulicę usłyszałam jedynie głośny pisk opon i trzask łamanej
kości… Mojej kości.
**********************************************************
Nareszcie udało mi się zakończyć pierwszy rozdział. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale cóż ... Zauważyłam, że ostatnio nie jestem sobą, nie mam ochoty pisać i nie tylko ... Chyba w coś popadam, także wybaczcie mi i od razu zaznaczam, że nie wiem, kiedy będę pisać drugi rozdział.
Do zobaczenia za jakiś czas. Buziaki :*