niedziela, 10 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 1

- Sakura ! Przydaj się do czegoś i pomóż mi ! – tego typu zdania, słyszałam nawet ze sto razy dziennie i tyle samo razy je ignorowałam. Przez te cztery lata zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, choć nie raz miałam ochotę przyłożyć gościowi prosto w nos. W sumie, raz nawet to zrobiłam. Oczywiście poniosłam konsekwencje swego czynu, ale wtedy facet naprawdę zasłużył. Przegiął na całej linii, wykorzystując nieobecność klientów. Normalnie bym się powstrzymała ( chyba ), ale wtedy to wszystko tak samo wyszło i nim się zorientowałam, facet leżał na podłodze, trzymając się za nos. Nieźle wtedy na mnie wyzywał. Było, minęło. Staram się trzymać nerwy na wodzy. W dzisiejszych czasach z pracą krucho, więc trzeba ją sobie szanować. Może kiedyś uda mi się zmienić zajęcie ale jak na razie …
- Sakura ! – no tak.. znów czegoś nie zrobiłam. Kiedy przyszłam do małego pokoju, w którym Oran miał zwyczaj siedzieć, ujrzałam go z naburmuszoną a raczej wściekłą miną. Nie wiedziałam o co chodzi. Oprócz niego, w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna osoba. Od razu było widać, że facet ma pieniądze. Aż śmierdział drogą wodą kolońską a jego ciuchy wyglądały tak, jakby zostały wycięte z tektury. Sztywne i doskonale dopasowane.
- O co chodzi ? – zapytałam, naprawdę nie wiedząc, co tym razem jest na rzeczy.
- To jest pan Osaku – przedstawił go Oran. Przytaknęłam tylko i słuchałam dalej – Właśnie wniósł na Ciebie skargę – dodał.
- Co proszę ?- zapytałam, spoglądając to na mężczyznę w „kartonowym” garniturze, to na Orana.
- Podobno byłaś bardzo nieuprzejma dla naszego gościa – dodał i od razu mi się przypomniało, o co chodziło. Już otwierałam usta, aby coś powiedzieć w swojej obronie, gdy nagle wyprzedził mnie elegancik.
- Powiedzmy, że okazała brak kultury, za którą chciałbym zostać przeproszony – odparł na dziw spokojnie. Aż się we mnie zagotowało. Niby ja byłam tą winną? No dobra, poniekąd ale to on zaczął
a nie ja. Działałam w samoobronie.
- Sakura, wiesz co masz robić – usłyszałam od Orana lodowaty ton.
- Nie zrobiłam niczego złego – odparłam, zakładając ręce na klatkę piersiową.
- Żartujesz sobie ? Natychmiast przeproś naszego gościa – zagrzmiał Oran
- Niby dlaczego ?
- Sakura …- głos mojego szefa stawał się coraz bardziej złowieszczy. Nie zamierzałam odpuszczać.
- Nie sądzisz, że Twoja pracownica jest nieokrzesana i krnąbrna ? Nie powinieneś ją tu trzymać. Jak tylko zburzę te miejsce, nie pozwolę aby ktoś taki mógł pracować w mojej restauracji.
- Zaraz, zaraz … Oran, co on mówi ?
- To nowy właściciel tego budynku – usłyszałam. Wiadomość wcale mi się nie podobała. Pracuję w tym sklepie od czterech lat a dwa piętra wyżej, zajmuję niewielkie mieszkanie – Dlatego radzę Ci przeprosić tego pana, jeśli chcesz zachować pracę oraz dach nad głową – Niech go ostryga uszczypnie. Nie miałam w naturze przepraszać za coś, czego nie zrobiłam albo i zrobiłam ale w słusznej sprawie a ta taka właśnie była. Psia kość. Byłam wściekła. Chętnie rozbiłabym mu na głowie najbliższą rzecz, która znalazła by się w moim posiadaniu.
- Dam Wam trochę czasu. Znajcie moje dobre serce. Wrócę do Was dwie godziny, licząc na to, iż usłyszę odpowiednie słowa. Tym czasem, wybaczcie mi, ale mam ważne spotkanie – rzekł i wyszedł. Opuszczając lokal, gapił się na mnie co najmniej tak, jakby chciał pożreć na lunch. Gotowało się we mnie. Nie mówiąc nic, pobiegłam na górę, oczywiście trzaskając drzwiami, jako oznaka mojego buntu oraz wściekłości. Nikt nie będzie mi mówił, co i kiedy mam robić a już na pewno nie ten koleś. Padłam na łóżko i zaczęłam krzyczeć ze złości w poduszkę, aby czasami nikt z klientów mnie nie usłyszał, bo wtedy było by jeszcze gorzej.
Miałam dwie godziny na podjęcie decyzji. Albo przeproszę mężczyznę, który przyszedł jakiś czas temu albo mogę pakować manatki i szukać innego zajęcia. Byłam wściekła. Miałam ochotę rozerwać tego faceta na strzępy. Nie zrobiłam nic złego a ten jak ni z gruchy ni z pietruchy przychodzi z żądaniem przeprosin. Phi ! Prędzej połknę opakowanie pinesek. Do czorta ! Jeśli jednak tego nie zrobię, będę mieszkała pod mostem. Żadna z opcji mi się nie podoba. Za kwadrans ten buc wróci z wypisaną na twarzy satysfakcją, że dopiął swego. Nie cierpię go ! Przez dłuższą  chwilę zastanawiałam się co mam zrobić, gdy wreszcie mnie oświeciło. Koleś tak czy inaczej mnie zwolni, gdy zburzy ten budynek wraz z moim niewielkim pokojem na górze, więc nie mam nic do stracenia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Figa z nosem a nie przeprosiny. Robię to tylko wtedy, kiedy zawinię a tym razem nic nie zrobiłam. 
- Sakura ! - usłyszałam szefa, jak woła mnie z dołu. Pewnie buc wrócił, czekając aż będę go błagała o pozostawienie mnie w pracy. Zdziwi się, gdy mnie usłyszy. Z perfidnym uśmieszkiem zwlokłam się z łóżka i drewnianymi schodami zeszłam na parter. Od razu go zauważyłam. Poznałam ten czarny, długi płaszcz, którym zawsze szczelnie się okrywał. Nie miałam zamiaru czekać aż mnie dostrzeże, więc przeszłam do ataku aby nie przeszkodził mi w tym, co chcę powiedzieć.
- Nie zamierzam pana przepraszać. Niczego złego nie zrobiłam. To raczej ja powinnam usłyszeć to słowo, za obelgi, które zostały użyte dwie godziny temu pod moim adresem. Skoro i tak ten budynek ma wkrótce przestać istnieć, to nie widzę potrzeb abym musiała się hamować.
- Sakura ! - staruszek próbował mnie uciszyć. Ja miałam jednak odmienne zdanie na ten temat i nim  zaczęłam kolejną wyliczankę, facet w ciemnym płaszczu obrócił się a mi kopara opadła. To nie był on ! W tym momencie chciałam się zapaść pod ziemię. Naskoczyłam na bogu ducha winnego mężczyznę.
- P.. Przepraszam, myślałam że ...
- Muszę przyznać, że masz pracownicę z bardzo ciętym języczkiem - usłyszałam głos. Brzmiał młodziej niż tego, który był tu wcześniej.
- Przepraszam Cię za nią - staruszek kłaniał się tak nisko, że jeszcze trochę a z pewnością całowałby podłogę.
- Nic się nie stało a Ty nie powinieneś się schylać.
- To ja Was lepiej zostawię ... - wtrąciłam i próbowałam czmychnąć na górę, kiedy usłyszałam :
- Zostań. Nie musisz uciekać - rzekł - Przykro mi ale przychodzę z polecenia mojego brata ... W sprawie budynku.
- Chyba się przesłyszałam. Nie mów, że tamten koleś to Twoja rodzina ! - uniosłam się
- Przysłał mnie w wiadomej dla Was sprawie.
- Jest tchórzem, skoro posyła tu Ciebie - nie mogłam powstrzymać się od uszczypliwości.
- Sakura ! - znowu zostałam upomniana - Co ja takiego robię ? Powiedziałam prawdę - zaparłam się o własne racje.
- Pamiętaj, że tu chodzi też o Twoją pracę - zagroził mi staruszek. Muszę przyznać, że miał rację. Niestety moją wadą jest to, że nie tak łatwo można zamknąć mi usta i choć każdy bardzo by się starał, przyniosło by to odwrotny skutek. Taka już jestem i nic na to nie poradzę. Mówię co myślę i dobrze mi z tym, choć czasami myślę, że powinnam ugryźć się w język ale na pewno nie w tym wypadku. Żaden bogaty koleś nie będzie mi rozkazywał.
- Brat będzie czekał na odpowiedź do jutra - usłyszałam nagle. Nie sądziłam, że da nam 24 h, skoro jeszcze niedawno mówił o  dwóch godzinach. Przeklęło mi się pod nosem i gdybym mogła, rozbiłabym coś o podłogę.
- Dziękuję za informację.
- Wrócę jutro.
- Zatem do zobaczenia - staruszek pożegnał się z przybyszem. Miał takie zrezygnowane spojrzenie. Fakt, że wiele razy miałam ochotę dać mu kopniaka, za to jak na mnie wrzeszczał i ciągle miał pretensje, ale dzięki niemu mam pracę i dach nad głową. Teraz przez jednego burżuja może stracić to wszystko. Znów niecenzurowane słowa wypadły mi z ust, gdy wybiegałam na ulicę, szukając przybysza. Niestety już go nie było. - Szybki jest - stwierdziłam, rozglądając się na wszystkie możliwe strony. Nie pozostało mi nic innego jak wyżycie się na biednym koszu i wrócenie z powrotem do środka.
- Dlaczego pozwalasz sprzedać ten budynek ?! - uniosłam się trochę za bardzo, ale nie przejmowałam się tym. Byłam taka wzburzona odkąd pojawił się ten pierwszy. W środku mnie hulało istne tornado, które nie sięgnęło jeszcze zenitu.
- Jeszcze się nie zgodziłem a z resztą, zmęczyła mnie ta robota. Mam ochotę na urlop i to dożywotni a jego pieniądze mogą mi to zapewnić - odparł. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Jeszcze przed chwilą mnie uciszał, mówiąc, że mu zależy a teraz ? Niech go gęś kopnie ! Im mężczyzna robi się starszy tym chyba i głupszy. Nigdy ich nie zrozumiem.
- Pomyślałeś co ze mną ? Właściwie to po co mnie uciszałeś, skoro już podjąłeś decyzję.
- Myślałem, że przedstawi jakąś ofertę - odpowiedział mi, ani na chwilę nie racząc mnie spojrzeniem. Takie zachowanie najbardziej mnie wkurzało. To tak, jakby ktoś mówił do Ciebie przez ścianę.
- Ofertę ?! Co masz na myśli ?
- Nie Twój interes - warknął jak zły wilk - Nie masz nic do roboty ? Zaraz Ci mogę znaleźć zajęcie - znów fuknął. Z nim to tak zawsze. Raz jest miły a za pięć sekund zamienia się w bestię, gotową rozszarpać na strzępy Twoje ciało. Burknęłam coś pod nosem i poszłam na piętro.
*******
- Dziadek się zgodził ?
- Powiedziałem mu, że przyjdę jutro po odpowiedź.
- Mam nadzieję, że przyjmie naszą ofertę i będę mógł zburzyć tą okropną dzielnicę.
- Jesteś pewny, co do tego zamiaru ?
- Posłuchaj. Te tereny są warte miliony. Idealnie pod zabudowę. Plany, które chcemy tam wykorzystać, mogą przynieść nam wielkie zyski. Pójdziesz tam jutro i wszystkim się zajmiesz.
- Dobrze. Dam Ci znać, jak tylko wrócę a teraz wracam do domu.
- Co tam u moich bratanków ?
- Wszystko w porządku. Sasuke za trzy miesiące wraca ze Stanów a Itachi, kończy właśnie doktorat .
- Daj znać kiedy oboje będą w domu
- Jasne - odpowiedziałem i wyszedłem, kierując się w stronę domu.
Gdy wróciłem, nikogo nie zastałem. Z synami to rzecz normalna, gdyż obecnie żadne z nich nie mieszka z nami. Niedługo ma się to zmienić. Ich powrót zbiegnie się w tym samym czasie. Sasuke wróci ze Stanów a Itachi zdobędzie upragniony doktorat. Nie mogę się doczekać aż ich zobaczę. Nie wspominając o mojej żonie Mikoto, która na samą myśl o tym dniu, dostaje bzika. Rozumiem ją. Kobiety tak mają, zwłaszcza jeśli chodzi o swoje dzieci. Czasami jest na mnie zła, że nie podchodzę do tych spraw tak jak ona, ale cóż... Jestem facetem. Nie mam zakodowanego genu tego typu co ona, dlatego nigdy się z nią nie spieram, jeśli nasze rozmowy dojdą na ten temat.
- Skoro nikogo nie ma, to mogę zająć się przez chwilę sobą - stwierdziłem, udając się do ogrodu aby trochę pomajsterkować. Nie lubię bezczynnego odpoczynku, dlatego znalazłem sobie hobby. Oczywiście mój brat stwierdził, że marnuję niepotrzebnie czas i powinienem zająć się czymś bardziej pożytecznym. Zastanawiam się, kiedy on został takim pracoholikiem ? Kiedyś było inaczej. Pamiętam jak razem żeglowaliśmy, jeździliśmy na tory wyścigowe. Mógłbym wymieniać w nieskończoność. Chyba na starość ludzie się zmieniają. Mam nadzieję, że nigdy nie stanę się tak uzależniony od pracy jak on. Nawet jego żona to zauważyła ale za każdym razem gdy poruszała ten temat, kończyło się ich sprzeczką, więc odpuściła. Zastanawiam się tylko jak długo wytrzyma w takich warunkach. Nie zdziwił bym się, gdyby któregoś dnia po prostu go zostawiła i odeszła. Ciekawe czy by zauważył ? Co ja wygaduje, oczywiście że tak. - Koniec gdybania, czas na relaks po pracy - wypowiadając te słowa, wskoczyłem do basenu.
********
Czas mija bardzo szybko. Nie mogę uwierzyć, że wracam już do kraju. Wydawało by się, że jeszcze wczoraj stałem na lotnisku w Japonii oczekując na samolot do Stanów a dziś, również czekam ale w drogę powrotną. Dobrze zrobiłem godząc się na ten wyjazd, nie tylko zdobyłem doświadczenie ale również odpocząłem od zatłoczonej Japonii. Poznałem też sporo znajomych, którzy wkręcili mnie w ich kręgi i oczywiście wyniosłem z tego same korzyści. Ameryka bardzo przypadła mi do gustu. Co prawda mieszka tu wielu ludzi ale mniej niż w moim kraju, można wiele zwiedzić i nie tylko. Imprezy są tu na porządku dziennym, puby, zwłaszcza nocami, nigdy nie są puste. Będzie mi tego brakować, jednak zacząłem tęsknić za ciasnym Tokio oraz rodzinnym domem.
- Pasażerów lecących do Japonii prosimy o zgłoszenie się do bramek kontrolnych - usłyszałem donośny głos wychodzący z głośników. Podniosłem bagaż z podłogi, spoglądając ostatni raz na widok Stanów Zjednoczonych. Po pokazaniu karty pokładowej, przeszedłem w stronę samolotu i zająłem swoje miejsce. Na całe szczęście było usytuowane przy oknie. Kilka chwil później wystartowaliśmy. Czekało mnie kilkanaście godzin w powietrzu zanim znów poczuję ziemię pod stopami.
*******
Skończyłem studia doktoranckie, otrzymałem odpowiedni tytuł. Mogę wracać do domu i do firmy. Stęskniłem się za rodziną. Szmat czasu mnie nie było ale nie żałuję. Spełniłem swoje kolejne marzenie. Teraz mogę zrobić sobie wakacje i odpocząć od nauki, książek, stresujących sesji, sympozjum i wielu innych różnych rzeczy. Przyda mi się odpoczynek, ale nie zamierzam znów gdzieś wyjeżdżać. Tym razem zostanę w domu, wylegując się w ogrodowym hamaku, trzymając w ręku zimny napój z parasolką, nie martwiąc się dosłownie niczym.
- Poproszę coś do picia
- Zaraz przyniosę
Gdy kelnerka wróciła z moim napojem, zapłaciłem i opuściłem lokal, wchodząc od razu do samochodu. Pozbawiony dachu, w czasie jazdy dodatkowo ochładzał moje zgrzane od upału ciało. Zimna cola wywoływała dreszcze, co sprawiało mi jeszcze większą przyjemność. Docisnąłem pedał gazu i przyspieszyłem. Byłem tylko ja, samochód i autostrada. O tej porze ulice Tokio zawsze świeciły pustkami, co działało akurat na moją korzyść. W takim tempie niebawem będę w domu. Już nie mogę się doczekać.
******
Tamtego dnia padał silny deszcz, zmywając wszystko co stało na jego drodze. Ogromne krople uderzały z wielką siłą, tonąc w morzu powstałych już kałuż. Niebo pogrążone w żałobie zasłonięte szarymi kolorami, nie przepuszczało ani grama promieni słonecznych, które mogły by choć na chwilę przynieść trochę radości i ciepła. Na chodnikach tłoczyli się ludzie z ogromnymi parasolami , chcąc jak najszczelniej ukryć się przed coraz bardziej nasilającym się deszczem. Niestety nawet najlepsza osłona nie skutkowała w ten dzień. Jeśli jakimś cudem było się suchym od pasa w górę , to w dolnych partiach ciała istniała prawdziwa powódź. Kałuże rozmiarów średniego jeziora rozlewały się wszędzie, gdzie tylko mogły. Wdzierały do każdego najmniejszego zakamarku miasta , podtapiając je. Strasznie denerwowała mnie ta pogoda. Hektolitry wody lały się na moją i tak już przemoczoną pelerynę, która rzecz jasna miała być przeciwdeszczowa. W głowie niczym mantrę powtarzałam sobie, że jeszcze tylko kilka godzin i wracam do domu ( jeśli tak można było go nazwać ). Jeden pokój z małą łazienką i kuchnią, w której mieściły się zaledwie dwie osoby. Jak mówią "ciasny ale własny". Nie mogłam się doczekać aż skończę tą robotę. Sterczę tu od bladego świtu, próbując coś zarobić. Nie miałam zbyt wielu klientów. Kto by zatrzymywał się przy niewielkim straganie z kwiatami i narażał na większe przemoczenie. Kilku staruszkom użaliło się nade mną i kupiło po jednym kwiatku albo małym bukieciku. Pozostali przechodni mijali mnie jakbym w ogóle nie istniała. Nie dziwię im się. Przecież przez takie strugi deszczu nie można zobaczyć czegokolwiek.
- Jasny gwint ! Niech w końcu przestanie padać ! - warknęłam wściekła na pogodę, która od rana rujnuje mi dzień . Oczywiście moje prośby nie zostały wysłuchane. Pewnie utopiły się gdzieś w tych strugach deszczu. Westchnęłam parę razy. Byłam cała mokra , trzęsłam się jak osika nie wspominając już o tym, co znajdowało się w moich butach. Gdybym teraz do nich zajrzała z pewnością wylałby się cały ocean. Znów westchnęłam. Spojrzałam na zegarek. Kolejny pech. Urządzenie skapitulowało, pozbawiając mnie informacji o czasie. Na szczęście niedaleko znajdował się sklep z zegarami , dzięki któremu mogłam dostrzec obecną godzinę - 17:00. Nareszcie. Czas zwijać manatki i do domu. Zaczęłam zbierać wszystkie donice i układać na stojącym obok mnie wózku. Przez trzydzieści minut dźwigałam i odstawiałam , ale to jeszcze nie koniec. Musiałam wepchnąć cały ten ciężar do swojego hangaru, w którym trzymałam to wszystko. Woda lała mi się za kołnierz. Byłem u kresu wytrzymałości ale nie zamierzałam się poddawać.  Złapałam oburącz wielki wóz i cisnęłam nim do przodu. Ruszył. Powoli pchałam go w odpowiednim kierunku, gdy nagle moje cacko przechyliło się na nieszczęsnym krawężniku. Większość ładunku rąbnęło na ziemię, dokładając mi kolejnej roboty. Choć obiecałam sobie, że więcej tego nie zrobię, musiałam przekląć pod nosem. Każdy by się wkurzył w takiej sytuacji. Zatrzymałam pojazd i zaczęłam zbierać cały ładunek. Czułam na sobie spojrzenia mijających mnie ludzi . Wtapiali we mnie spojrzenia ale żadne z nich nie wyciągnął do mnie pomocnej ręki. Pff ! Kto by jej potrzebował ?! Odkąd skończyłam osiem lat daję sobie radę sama. Od śmierci matki, jestem zdana tylko na siebie i przyznam, że nawet dobrze mi z tym. Podniosłam ostatni wazon i postawiłam na wózek. Przepchnęłam na drugą stronę ulicy umiejscawiając go w starym składziku, zamykanym na trzy kłódki .
- Nareszcie koniec. Za chwilę znajdę się w domu i zdejmę z siebie te przemoczone ubrania – rzekłam do siebie, patrząc na swe odbicie w sklepowej witrynie. Naprawdę wyglądałam żałośnie. Nie chcąc dłużej oglądać tego widoku, odwróciłam się na pięcie i czym prędzej pobiegłam do siebie. Chciałam być już sucha, otulona ciepłym kocem, trzymając w dłoni kubek gorącej herbaty a w drugiej ulubioną książkę.
Biegnąc do domu, przestałam już zwracać uwagę na mój wygląd. Wiedziałam, że był beznadziejny a przejmowanie się tym w czasie takiej pogody, nie miało najmniejszego sensu. Tak bardzo zaabsorbował mnie powrót do domu, że nie zauważyłam czerwonego światła a gdy wbiegłam na ulicę usłyszałam jedynie głośny pisk opon i trzask łamanej kości… Mojej kości.

**********************************************************

Nareszcie udało mi się zakończyć pierwszy rozdział. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale cóż ... Zauważyłam, że ostatnio nie jestem sobą, nie mam ochoty pisać i nie tylko ... Chyba w coś popadam, także wybaczcie mi i od razu zaznaczam, że nie wiem, kiedy będę pisać drugi rozdział.

Do zobaczenia za jakiś czas. Buziaki :*

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

PROLOG



                      Miałam szesnaście lat, gdy moja matka umarła. Ojca nie poznałam nigdy. Z perspektywy czasu jestem mu za to wdzięczna. Po latach stwierdziłam, że tak naprawdę nigdy nas nie kochał. Nie mogę mieć pretensji do matki. Każdego dnia starała się zapewnić mi wszystko, co potrzebne. Wiele razy powtarzałam jej, aby nie przepracowywała się zbytnio. Nie chciała słuchać. Powtarzała mi, że robi to dla mnie, abym miała lepszą przyszłość od niej samej i do czegoś w życiu doszła. Niestety odeszła kilka dni po moich szóstych urodzinach. Zamieszkałam u sąsiadki wraz z jej piątką dzieci. Łatwo nie było. Do tej pory tak jest. Mieszkamy w jednej z najbiedniejszych ulic, o których państwo zapomniało. Nie zamierzam się jednak poddać. Utrata matki a także surowe, lecz jednocześnie pełne miłości wychowanie, pomogło mi zrozumieć warunki w jakich żyję. Nigdy nie wymagałam tyle, ile naprawdę potrzebowałam. „Dom rodzinny” opuściłam trzy lata temu, aby nie zajmować niepotrzebnie miejsca. Udało mi się znaleźć pokój w innej dzielnicy oraz pracę. Pieniądze z tego niewielkie ale starczają na opłatę czynszu i skromne jedzenie. Wszystko układało się tak jak powinno, do czasu, gdy pojawił się on, przewracając moje życie do góry nogami, powodując jednocześnie iż zaznałam więcej cierpienia niż kiedykolwiek i gdybym mogła bym cofnąć czas, nigdy nie przyjęłabym pomocy od tego człowieka. Tamtego dnia upadłam i tylko cud mógł mnie znów podnieść.

                Przeprowadziłem się do Japonii, gdy miałem cztery lata. Mój brat miał wtedy osiem. Razem z rodzicami zamieszkaliśmy w jednej z najpiękniejszych dzielnic tego kraju. Nigdy nie przypuszczałem, że będę żył. Ojciec miał tu rozpocząć nowe interesy, które trwają do dziś. Poszliśmy do najlepszych szkół, skończyliśmy z wyróżnieniami. Ojciec nie narzucał nam przyszłości. Chciał tylko, aby kiedyś po jego śmierci, ktoś zarządzał firmą i wszystkim tym, czego dorobił się w życiu. Na szczęście, jeszcze nie wybiera się na drugi świat. Moje życie nie mogło być lepsze. Miałem wolną rękę, działałem według własnego uznania, czasami sprowadzając na siebie kłopoty, jednak szybko zdałem sobie sprawę, iż muszę dorosnąć i myśleć bardziej rozsądnie, dlatego właśnie postanowiłem pracować w rodzinnej firmie, wraz z ojcem oraz bratem. Nic nie przewidywało diametralnych zmian w moim życiu, aż do pewnego momentu … Wtedy wszystko obróciło się o 180 stopni.
LAYOUT BY OKEYLA